Skrzynia biegów rozpadła się po powrocie z Chorwacji. Szkoda, ale i dobrze, że nie w drodze powrotnej. Na jedynce trzeba było wlec się do naprawy.
Dostaliśmy nowego Opla na tydzień. Zaliczyliśmy udany wypad do Wrocławia. Tydzień szybko minął. Odebraliśmy starego dobrego Nissana. Jeździ? – Jeździ. Znajomy „Rumun” wziął symbolicznie za naprawę, nie poczuliśmy.
Wczoraj. Telefon: – Miałem wypadek. Baba puknęła mnie z tyłu, wjechałem na Jeepa z przodu. Nissan jak harmonijka. Przez moment nie mogłem oddychać. Spokojnie nic mi się nie stało. Przyjechała karetka, tej twój znajomy pielęgniarz… Przyjechały dwa wozy strażackie i policja… i szwagier z kawą. Będzie dobrze… Nissan już się skończył.
W głowie zakotłowały mi się się złe scenariusze.
Opowiadam dzieciom. Jesteśmy na bagnach. Znów poza zasięgiem. W telewizji tylko o Franciszku. Może Bóg nas doświadcza – (to za wielkie słowa), zwyczajnie dostajemy po dupie.
Przyszedł Olek. Siada przy stole na tarasie. Zapach świerków po krótkim deszczu. – Dobrze, że nic ci się nie stało, ch*j z autem! Czym przyjechałeś?
– Tym razem Ford.
Olek się śmieje i razem z Jankiem jak na komendę: – „Ford g***o wart!”.
– Stary i z zepsutą klimą, napijmy się.
Na stole pojawia się figowa rakija i popcorn. Przez moment będzie dobrze… Siadam w kucki na drewnianym stopniu…