W sobotę wstałam wcześnie, wszyscy jeszcze spali więc chwyciłam aparat i biegiem na bagna. Okrążyłam jezioro robiąc jak zawsze mnóstwo niepotrzebnych zdjęć. Wracając spotkałam Staszka.
Staszek to legenda tutejszych okolic. Złota rączka. Buduje, naprawia, sprząta, stawia płoty i robi świetne stoły z drewna. I na tym kończą się jego zalety. Reszta cech nie budzi entuzjazmu: jak coś zacznie – nie może skończyć, jak mu za wcześnie zapłacisz – to go nie zobaczysz przez pół roku, jak mu nie zapłacisz też ci może zniknąć na parę miesięcy, bo zwyczajnie pójdzie chlać. Jak zaczyna chlać to nie kończy roboty przez całe wakacje – do tego nawiedza cię niespodziewanie wymuszając kolejną wolną dyszkę. I straszna z niego maruda… i jest przeraźliwie uparty. Typowy wiejski filozof. Staszek to Staszek – nic nie zrobisz.
– Cześć, Staszek!
– A ty co!? Na przeszpiegi z tym aparatem, czy jaaaaaaaak?!
– Tak. Będę pisała donosy i dołączę twoje zdjęcie.
Popatrzył na mnie podejrzliwie spod jakiejś dziwacznej czapki i uśmiechnął się jednym zębem.
– Co robisz?
– Fotografuję ptaki.
– To są kaczki krzyżówki a raczej kaczory.
– Tyle to sama wiem.
– Kaczek nie ma na jeziorze siedzą na jajkach.
– Chodzi mi o te z czubkiem.
– Perkozy.
– Nieeee, te kolorowe…
– Perkozy, perkozy… Też siedzą na jajkach. Rozglądnął się nerwowo.
– A gdzie Janek?
– W domu – śpi.
– Wy na stałe już?
– Nie tylko na weekend.
– Aaaa, znaczy tylko tak, na chwilę…
– Tak, na chwilę…
– No to idę dalej… muszę zrobić obchód… Cześć!
– Cześć.
Odwrócił się i ruszył przed siebie, a za nim jak zwykle jakiś pies przybłęda, czasami nawet dwa. Jeden na kanapkę jak mawia Janek…
Tymczasem – ja znalazłam kaczki na jajkach… i jakieś pływające nienazwane…