W spokojny jak nigdy wieczór brzdęknął zepsuty domofon.
– Kto tam?
– Kurier! Kurier już był mówię do Janka patrząc na jego głupawą minę.
Otwieram a tu Kasza.
– Cześć, jest Janek?
– Jest. Wchodź.
– Co robisz Sylwunia?
– Gary myję.
– Ja już swoje umyłem. Z działeczki wracam, kiełbaski i rybki wędziłem. Przyniosłem dla ciebie i bez konserwantów.
– Dziękuję. Przepraszam, że ci wtedy przez domofon powiedzałam s*******aj.
– Nie słyszałem, pijany byłem.
– No masz schowaj, kiełbasa i dorsz wędzony, miałem halibuta ale przyszedł kot i wp*******ł, zjadł znaczy. Teściowa je tak nauczyła. Złażą się i kradną.
– Akurat halibuta.
– Tak, kiełbasy ch*j nie preferował jak widać. Ani się obejrzałem a już łapy oblizywał. Nie miał kto go z procy poczęstować. A może z wrocławskiej przyszedł? (Znajomy ma ksywkę Kot – tam mieszka). Roześmiał się rubasznie.Cha, cha…
– Niemożliwe.
– Tak, niemożliwe Sylwunia, on już zjadł swojego psa. Che, che… Gdzie Janek?
– Sałatkę robi.
– Oooo. To pszepraszam.
Janek: Kasza, zamknij się w końcu albo siadasz albo…
– Janek, nie denerwuj się rybkę ci przyniosłem. Wyjdziesz ze mną na piwko?
Janek: – Jak zjem.
– Nie jedz biedaku i tak za gruby jesteś…
Janek: – Nie, nie mogę już go słuchać, muszę go wyprowadzić.
Na twarzy Kaszy pojawiła się uśmiech dziecka.
– To co, Sylwunia póścisz Janeczka?
– Tak, ale macie nie śmierdzieć fajami.
– Kochanie my na szachy idziemy. Jest taki kawał: przychodzi pijany mąż, a żona do niego: – gdzie byłeś? – Na szachach – to dlaczego śmierdzisz wódką? – A co, szachami mam…
– Sp*******ć oboje!
Dorsz był wyśmienity. Zadziwiające, że najlepsze rzeczy mamy za darmo. No, prawie za darmo. Na kiełbasę już się nie załapałam. Janek był pierwszy.