
Czasem nie da się złapać w obiektyw ptaków. Czasem plany się krzyżują. Czekasz na coś czego nie dostajesz. Czas ucieka. Czas wracać. Wtedy pojawiają się ważki…





Czasem nie da się złapać w obiektyw ptaków. Czasem plany się krzyżują. Czekasz na coś czego nie dostajesz. Czas ucieka. Czas wracać. Wtedy pojawiają się ważki…
Dostaliśmy nowego Opla na tydzień. Zaliczyliśmy udany wypad do Wrocławia. Tydzień szybko minął. Odebraliśmy starego dobrego Nissana. Jeździ? – Jeździ. Znajomy „Rumun” wziął symbolicznie za naprawę, nie poczuliśmy.
Wczoraj. Telefon: – Miałem wypadek. Baba puknęła mnie z tyłu, wjechałem na Jeepa z przodu. Nissan jak harmonijka. Przez moment nie mogłem oddychać. Spokojnie nic mi się nie stało. Przyjechała karetka, tej twój znajomy pielęgniarz… Przyjechały dwa wozy strażackie i policja… i szwagier z kawą. Będzie dobrze… Nissan już się skończył.
W głowie zakotłowały mi się się złe scenariusze.
Opowiadam dzieciom. Jesteśmy na bagnach. Znów poza zasięgiem. W telewizji tylko o Franciszku. Może Bóg nas doświadcza – (to za wielkie słowa), zwyczajnie dostajemy po dupie.
Przyszedł Olek. Siada przy stole na tarasie. Zapach świerków po krótkim deszczu. – Dobrze, że nic ci się nie stało, ch*j z autem! Czym przyjechałeś?
– Tym razem Ford.
Olek się śmieje i razem z Jankiem jak na komendę: – „Ford g***o wart!”.
– Stary i z zepsutą klimą, napijmy się.
Na stole pojawia się figowa rakija i popcorn. Przez moment będzie dobrze… Siadam w kucki na drewnianym stopniu…
Czytaj dalej Kto stworzył Wampira z Zagłębia?
Piątek. Najpierw dwie papierówki ze straganu na śniadanie ale przed tym fryzjer i udana pogawędka. Później galeria zakupy; nowe szmaty i książki. Moment, przebłysk wolności, słońce na twarzy. Jeszcze jedzenie. Malinówki z Biedronki i chleb ze słonecznikiem. O! tania torba sportowa, mała – biorę. Jeszcze do domu pozabierać inne rzeczy, których nikt mi na bagna nie przywiezie.
Pierwszy telefon… Muszę wracać. Minęły niespełna 2 godziny? – „Tak, tak zaraz będę”. 20 minut później, drugi telefon… „- Tak, tak już wracam”. Już nie zdążę do domu. Trzeci telefon… Muszę zabrać dzieci, przeszkadzają. Zabieram. Zrozumiałam, że mogą zostać dłużej…? Przydałaby się jeszcze jedna godzina i wszystko bym już dopięła…
To, że nie karmię przez rurkę odsyła mnie na koniec kolejki.
K***a 14 lat bez 3 godzin.
Janek się napalił – więc wyruszyliśmy rano. Ja w gumowcach Piotrka, on w gumofilcach do koszenia trawy. Wyglądaliśmy jak tubylcy z bagien chociaż, chód jakby mniej swobodny… Kiedy ścieżka osiągnęła największą głębokość błota usłyszeliśmy jakby szczekanie wielkiego psa, następnie jakby ryk drugiego. Włosy stanęły mi dęba, bo odległość była niewielka, zobaczyliśmy jelenia między drzewami i przez moment wydawało się, że biegnie w naszym kierunku. Później dołączył się drugi – wrzeszczał, ryczał, szczekał… hałas nie do wytrzymania. Janek wyciągnął komórkę: – Nagramy to. Wrzaski ucichły na moment by po chwili przekroczyć pułap bolącego brzucha. Janek zrobił duże oczy: – Spier****my! Biegną na nas!
Spier****nie zajęło nam chyba minutę, może dwie. Strach pomógł mi rytmiczniej przebierać nogami i i wyciągać kalosze z błota szybciej niż wcześniej, dobrze, że żaden nie utknął w mokrej brei… Chwila biegu i olśnienie. Śmiech. – No, nieeee, wracamy przecież to tylko rykowisko. Chodzi im tylko o samicę. – Cha, cha zupełnie jak w życiu, nic nam nie zrobią. NIC nam nie zrobią nie brzmiało przekonująco ale głupio było tak uciekać, więc zawróciliśmy i poszliśmy szukać grzybów. Głosy jeleni stopniowo ucichły. Spacer zajął nam ponad 2 godziny. Nie udało się sfotografować jeleni a nagranie nie oddaje grozy sytuacji zwłaszcza, że na końcu słychać beknięcie Janka – i właściwie nie wiadomo czy to jeszcze jeleń, czy już Janek. Za to widzieliśmy mnóstwo ptaków, kurki jak to określił jeden z wędkarzy. „- Kurki oswoiły się i wychodzą z trzciny po kukurydzę, masz pan aparat, chodź pan zrobisz zdjęcia…”
Spotkaliśmy też Stacha z bagien z dwoma psami i z wiaderkiem po farbie w dłoni, bo też na grzyby się wybrał. Dobry pomysł jak ktoś nie posiada koszyka – my mieliśmy reklamówkę w kieszeni. Niestety nie przydała się. Zero profesjonalizmu.
– Stachu uważaj na jelenie.
– Sama se uważaj.
Na Księżycowej wyspie było nam dane spędzić ostatnie dwa tygodnie. Pag – długa chorwacka wyspa ciągnie się wzdłuż wybrzeża Dalmacji, na morzu Adriatyckim. Charakterystyczny wygląd przetartych skał przypomina księżyc. Z Pagiem kojarzyła mi się sól morska – „Solana Pag” sprzedawana niemal w każdej sieciówce. Tutaj się ją otrzymuje.
Ale nie samą sola człowiek żyje. Chociaż ta, wytwarzana jest naprawdę zdrowo, ekologicznie (to modniejsze słowo) i bez konserwantów jakby powiedział to Kasza.
W zasadzie jesteśmy tu dla upałów, niebieskiej wody, wina (niektórzy wolą Rakiję lub pieszczotliwie nazywaną przez Janka – śliwowiczkę), ośmiorniczek, rybek, i świeżej oliwy kupowanej od chorwackiego chłopa – leczy wszystko oprócz śmierci.
Przywieźliśmy też nalewkę z fig – ale to już inna historia.
Podróżujemy samochodem. Trasa przez Czechy, Austrię i Słowenię zajmuje nam około 12 godzin. Nasze dzieciaki są przyzwyczajone do długich podróży, więc raczej nie mamy problemów. Zawsze jednak lepiej wyruszyć nocą, by dotrzeć do Chorwacji skoro świt, jeszcze przed upałami – omijając korki przy bramkach i „zawalone” miejsca postojowe. Lepiej nie zatrzymywać się w Austrii; drogo, płatne toalety i w ogóle zeszła na psy (powiedział Janek) ze swoimi wstrętnymi trawnikami przy domach, bezsensownymi światełkami – „Jak cyrk lub wesołe miasteczko – gorzej niż u Olka na Bagnach. Mozart przewraca się w grobie”. Brakuje tylko uśmiechniętych ślimaków z Biedronki, wiatraczków i krasnali ogrodowych.
Na wyspę można dostać się promem lub jak kto woli, okrężną drogą (niby taniej), wydłużając sobie podróż o około 100 km – ale pomijając denerwujące stanie w kolejce na prom.
Wybierając miejsca u gospodarzy, w zatoczkach przy samym morzu można zyskać najwięcej. Taras/balkon wysunięty nad wodę, prywatna plaża, klima, bidet, przestrzeń i wygodne łóżka. Z czym rzadko (oprócz drogich hoteli), spotykam w kraju. O zaletach pieczonej w ichnych piecach pizzy z oliwkami z gajów oliwnych nie wspomnę… Jest też jagnięcina, z której słyną – nie była nam dana.
Płukanka gardeł dzieciaków w codziennych zabawach w w zasolonych wodach Adriatyku procentuje brakiem kaszlu przez najbliższe pół roku.
Myślałam, że jest tylko jeden. Pływał sobie po stawojeziorze zawsze w bezpiecznej odległości. Kiedy się zbliżałam nurkował po to by pojawić się na drugim brzegu. Spryciarz. Nie dawał się sfotografować. W sobotę rano widziałam jak łowi ryby. Gapiliśmy się na niego jak wryci wraz z czwórką wędkarzy. Zrobił małe show. Po złowieniu wyrzucał w powietrze machającą ogonem płotkę by łapać ją szeroko otwartym dziobem z wprawą pelikana. Jak cukierki podrzucane do góry i łapane otwartymi ustami. Z tym że jego były o wiele większe. A szyjka taka chuda… Później znowu nurkował i następna ryba… A spławiki bez zmian. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Nie pierwszy już raz. Za to domyśliłam się gdzie ma gniazdo, bo z ostatnią rybką popędził chyba w jego stronę… Mistrz poławiania płotek okazał się świeżo upieczonym tatusiem…
Ardea cinrea
Ona krzyczy a on pędzi z rybką…
Ardea cinrea
To Perkoz dwuczuby (Podiceps cristatus) – gatunek średniej wielkości wędrownego ptaka wodnego z rodziny perkozów (Stach jednak miał rację). Nurkuje nawet na głębokość około 30 metrów. W Wikipedii podano również, że jego głos to trąbienie „errrr”… lub w czasie godów „kek, kek”. Sprostuję, że jest bardzo głośny jednak jego dźwięki przypominają wrzaski małp. Drze się jak opętany. Ale jakoś nie kojarzę tego z trąbami. No, ale mi się wszystko inaczej kojarzy…
Nie widać ale są trzy…
O Car Seat Headrest przeczytałam w jakiejś gazetce. Zespół wystąpił na najważniejszym (ponoć na świecie) festiwalu showcase’owym (czyli prezentującym nową muzykę nie tylko przed publicznością, ale także przed ważnymi osobami z branży) – teksaskiego South by
Southwest… Niejaki Bob Boilen odkrywa na takich imprezach swoje nowe perełki. Nowe – znaczy inne ale z naciskiem na świeżość. Można posłuchać – tu adres do stronki http://www.npr.org/sections/allsongs.
Idąc tym tropem znalazłam opisywany Car Seat Headrest ( Zagłówek Fotela Samochodowego). Nazwa jest konsekwencją nagrywania wokali przez Willa Toledo na tylnym siedzeniu samochodu, bo tam jak twierdzi, czuł się najswobodniej. Po takiej informacji zwykle zapala się u mnie czerwona lampka a raczej instynktowny entuzjazm, że znowu trafiłam na jakichś dziwolągów/moje perełki – a to w muzyce lubię najbardziej. Neurotypowi w tej kwestii zwykle nie mają wiele do zaoferowania. Ale zanim znajdę ich w sieci dowiaduję się jeszcze, że mają już na koncie 12 albumów wydanych na Bandcampie (internetowej platformie, na której promują się artyści bez kontraktu z wytwórnią). W maju wreszcie ukaże się ich debiutancki album – nagrany w studiu, wydany przez wytwórnię i promowany przez dział promocji – jak podkreśla autorka artykułu.
Mam co chciałam. Moment, w którym wokalista spogląda nieobecnym wzrokiem na pająki – bezcenny. Jak cały kawałek, odtworzony głosem znudzonego chłopca, który od niechcenia wydaje z siebie dźwięki od których nie mogę już uciec…
i na żywo
i album…
Staszek to legenda tutejszych okolic. Złota rączka. Buduje, naprawia, sprząta, stawia płoty i robi świetne stoły z drewna. I na tym kończą się jego zalety. Reszta cech nie budzi entuzjazmu: jak coś zacznie – nie może skończyć, jak mu za wcześnie zapłacisz – to go nie zobaczysz przez pół roku, jak mu nie zapłacisz też ci może zniknąć na parę miesięcy, bo zwyczajnie pójdzie chlać. Jak zaczyna chlać to nie kończy roboty przez całe wakacje – do tego nawiedza cię niespodziewanie wymuszając kolejną wolną dyszkę. I straszna z niego maruda… i jest przeraźliwie uparty. Typowy wiejski filozof. Staszek to Staszek – nic nie zrobisz.
– Cześć, Staszek!
– A ty co!? Na przeszpiegi z tym aparatem, czy jaaaaaaaak?!
– Tak. Będę pisała donosy i dołączę twoje zdjęcie.
Popatrzył na mnie podejrzliwie spod jakiejś dziwacznej czapki i uśmiechnął się jednym zębem.
– Co robisz?
– Fotografuję ptaki.
– To są kaczki krzyżówki a raczej kaczory.
– Tyle to sama wiem.
– Kaczek nie ma na jeziorze siedzą na jajkach.
– Chodzi mi o te z czubkiem.
– Perkozy.
– Nieeee, te kolorowe…
– Perkozy, perkozy… Też siedzą na jajkach. Rozglądnął się nerwowo.
– A gdzie Janek?
– W domu – śpi.
– Wy na stałe już?
– Nie tylko na weekend.
– Aaaa, znaczy tylko tak, na chwilę…
– Tak, na chwilę…
– No to idę dalej… muszę zrobić obchód… Cześć!
– Cześć.
Odwrócił się i ruszył przed siebie, a za nim jak zwykle jakiś pies przybłęda, czasami nawet dwa. Jeden na kanapkę jak mawia Janek…
Tymczasem – ja znalazłam kaczki na jajkach… i jakieś pływające nienazwane…
Jest tam moje stawojezioro, w którym jako dziecko uczyłam się pływać – tu nauczyłam pływać moje dzieci i koło się toczy. Ale to nie wszystko. Miejsce jest dzikie pomimo, że położone pomiędzy dwoma miastami. Jest malusieńkie jakby nie istniało. W lesie przy jeziorze otoczone bagnami. Oprócz kilku wtajemniczonych osób nikt o nim nie wie. A nawet jak wie, to rzadko przyjeżdża. Mieszkamy tu przez całe wakacje we wrześniu wracamy do blokowiska. W pobliżu mieszkają, bobry, sarny czaple, bociany i wiele innych zwierząt, których nie potrafię nazwać.
Jeśli mogłabym określić to miejsce jednym słowem byłaby to – cisza. Mieszkańcy miast tak naprawdę nie wiedzą co znaczy to słowo.
Janek kupił mi aparat ponieważ fotki ze smartfona nie oddają klimatu. Ja mam wciąż trudności z tym ustrojstwem. Chociaż wszystko jest automatycznie – Jak dla debili – twierdzi Janek. – Nawet opcja „ptak”. – Ustawianie i tak mnie dobija. Nie potrafię myśleć kategoriami odległości i wielkości. Widzę tylko światło. Ale staram się.
– Kto tam?
– Kurier! Kurier już był mówię do Janka patrząc na jego głupawą minę.
Otwieram a tu Kasza.
– Cześć, jest Janek?
– Jest. Wchodź.
– Co robisz Sylwunia?
– Gary myję.
– Ja już swoje umyłem. Z działeczki wracam, kiełbaski i rybki wędziłem. Przyniosłem dla ciebie i bez konserwantów.
– Dziękuję. Przepraszam, że ci wtedy przez domofon powiedzałam s*******aj.
– Nie słyszałem, pijany byłem.
– No masz schowaj, kiełbasa i dorsz wędzony, miałem halibuta ale przyszedł kot i wp*******ł, zjadł znaczy. Teściowa je tak nauczyła. Złażą się i kradną.
– Akurat halibuta.
– Tak, kiełbasy ch*j nie preferował jak widać. Ani się obejrzałem a już łapy oblizywał. Nie miał kto go z procy poczęstować. A może z wrocławskiej przyszedł? (Znajomy ma ksywkę Kot – tam mieszka). Roześmiał się rubasznie.Cha, cha…
– Niemożliwe.
– Tak, niemożliwe Sylwunia, on już zjadł swojego psa. Che, che… Gdzie Janek?
– Sałatkę robi.
– Oooo. To pszepraszam.
Janek: Kasza, zamknij się w końcu albo siadasz albo…
– Janek, nie denerwuj się rybkę ci przyniosłem. Wyjdziesz ze mną na piwko?
Janek: – Jak zjem.
– Nie jedz biedaku i tak za gruby jesteś…
Janek: – Nie, nie mogę już go słuchać, muszę go wyprowadzić.
Na twarzy Kaszy pojawiła się uśmiech dziecka.
– To co, Sylwunia póścisz Janeczka?
– Tak, ale macie nie śmierdzieć fajami.
– Kochanie my na szachy idziemy. Jest taki kawał: przychodzi pijany mąż, a żona do niego: – gdzie byłeś? – Na szachach – to dlaczego śmierdzisz wódką? – A co, szachami mam…
– Sp*******ć oboje!
Dorsz był wyśmienity. Zadziwiające, że najlepsze rzeczy mamy za darmo. No, prawie za darmo. Na kiełbasę już się nie załapałam. Janek był pierwszy.
Rozmawiałam wczoraj z Piotrkiem. Potrzebne mi było słowo, tytułowe, takie żeby zamknęło w sobie wszystkie myśli, te – o które mi chodzi.
– O czym ty właściwie tam piszesz? Zapytał.
– O życiu… O tym jak je widzę, o wszystkim co lubię i o tym co zauważam czego inni nie dostrzegają. Mam w tytule LIFE – ale to za wiele, zbyt ogólnie. Muszę zawężać do niszowości.
Piotrek: – Tak jak ja zawężam do niszowych gier i niszowej muzyki?
– Tak. Ale jednocześnie otwierając się na nowe i wyjątkowe, niezwykłe, obce, inne… Może być nawet z dreszczykiem, jak ta twoja gra…
Piotrek: – Five Nights at Freddy’s
– Właśnie.
Piotrek: – Strange. „LIFE is STRANGE”. Chyba w coś takiego grałem. Dobrze brzmi.
– Tak! The Doors! „People are strange” i „Strange days”… Yes! Znowu mi pomogłeś. Włącza się synestezja słowa współbrzmią z muzyką i z barwą głosu czasem z kolorem i zapachem… Już zmieniam czołówkę.
Piotrek:- Mam niezwykły umysł.
– Jak mogłabym zapomnieć…